Szukaj

Majówka za granicą: Wrocław - dzień pierwszy

5 maja 2014

ryanair, wrocław, modlin, warszawa, boeing 737, relacja, lot,
Ta powalająca jakość telefonu. Nic na to nie poradzę.
Najlepsze jest to, że te światło z boku wygląda jak wybuch.


Dawno nie przeżyłem tyle pierwszych razów co podczas jednej wycieczki do Wrocławia. Pierwszy lot samolotem, pierwszy przejazd polskim busem. Pierwszy raz widziałem wiele rzeczy takich jak panorama racławicka czy muzeum narodowe we Wrocławiu. Gdyby jeszcze tylko była ładna pogoda w tą majówkę to by było zajebiście. Ale nie, przez dwa dni deszcz, a dopiero w niedzielę słonecznie. Ale i tak chłodno. 
Dlaczego piszę, że "Majówka za granicą"? To wszystko przez lekko stronniczych, którzy mówią, że Wrocław nie jest częścią Polski i tak już mi zostało w głowie. 
Byłem tam cztery dni, a wszystko się zaczęło, że kolega znalazł lot do Wrocławia na majówkę za jakieś marne grosze. Dokładnie 37 zł. Już powrót był droższy.


Lot.

1 maja o 21:45 mieliśmy wylot z lotniska w Modlinie. Najgorszy był dojazd. Kilka godzin przed wyjazdem na lotnisko kolega zaczął nas straszyć, że nie jeżdżą pociągi. I będziemy musieli wydać 150 zł na taksówkę lub 120 na Modlinbus. Już zaczęliśmy nawet znajomych się pytać czy by nas nie podwieźli. 
Na całe szczęście to tylko przeoczenie i pociągi jeździły normalnie. Prócz SKM-ek.


Udało nam się dojechać do Modlina. I pomyśleliśmy, żeby zaoszczędzić te kilka złotych pójdziemy ze stacji na lotnisko na piechotę. Po 5 minutach i uświadomieniu sobie, że idziemy w złą stronę i byśmy szli prawie godzinę szybko zdecydowaliśmy się na przejazd autobusem. Zdążyliśmy kupić bilet i wsiąść przed samym odjazdem.

Dotarliśmy na lotnisko. Jest dużo mniejsze od tego w Warszawie. Jak to ja. Oczywiście wszystkim się jarałem i chciałem zrobić wszystkiemu zdjęcie. Co spowodowało, że mój niedawno kupiony telefon jest już uszkodzony. Przechodzenie przez te całe bramki było stresujące. Nie wiedziałem co mam wyjąć z plecaka, co zostawić. I wkurzałem tylko kolegę przede mną kolejnymi pytaniami. Jak by on kurde wiedział. Też leciał pierwszy raz. Na szczęście poszło wszystko sprawnie bez problemu. Zostałem cały przemacany jak jakiś międzynarodowy terrorysta.



Potem czekanie na 21:45. Tyle czekania. Ale co poradzić. Mogłem tylko siedzieć i czytać książkę. 
W końcu nadeszła upragniona godzina. Wołają lud do wejścia numer 4. Stoimy, czekamy. Pani przechodzi przez kolejkę i stempluje karty pokładowe. Wchodzimy na płytę. Kierujemy się w stronę naszego Boeinga 737 od Ryanair. Pani krzyczy na nas byśmy szli za nią, bo trochę skręciliśmy, aby zrobić zdjęcia.
Idziemy do tylnego wejścia. W końcu w środku.

skrzydło, ryanair, wrocław, modlin, boeing 737,

Szukamy naszych miejsc. 19D. Siadam i robię fotkę tego, że siedzę na skrzydle. Jak dobrze pamiętam na skrzydle najmniej trzęsie. Jaram się jak dziewica wibratorem i jednocześnie denerwuje. Bo czuje, że mam coraz mniej powietrza. Zastanawiam się również czy nie zwrócę big maca, którego wcześniej zjadłem. 
W końcu wszyscy się załadowali. Wszyscy siedzą.  Pilot się wita. Stewardzi przekazują informacje. Pasy zapięte.
Wykręcamy na pas startowy. Przyspieszamy, przyspieszamy. Wbija nas w fotel. I wzium. Jesteśmy w powietrzu. Uczucie jak na diabelskim młynie. Straszne zamulenie. Ale wszystko się uspokaja, gdy już lecimy na stałej wysokości. 

boeing 737, ryanair, wrocław, modlin, majówka

A wtedy się zaczyna. Kup pan napój, kup pan perfumy od Ryanair. Kup pan to, kup pan tamto. A na koniec jeszcze zdrapki. No kurde. Latający sklep. Słyszałem, że można kupić coś w samolocie. Ale nie spodziewałem się, że to tak wygląda. "Zaraz będzie można kupić jakiś napój, również alkoholowy. Jakieś jedzenie"- idzie informacja na samolot. Za chwilę przez samolot przebiega dwóch stewardów z wózkiem.
Potem kolejna informacja o sprzedaży perfum czy czegoś tam. Roznoszą gazetki. Przebiegają stewardzi. 
Potem jeszcze zdrapki. Chyba nikt nic nie wygrał. Taka szkoda.

Informacja, że będziemy wcześniej. Widać już światła Wrocławia. Zaraz lądujemy. Tak samo jak przy starcie gasną wszystkie światła. Wychodzą kółka. Schodzimy niżej i niżej. Nagle JEB. Jesteśmy już na ziemi. Samolot się zatrzymuje. Nikt nie klaszcze (dziwne). Wysiadamy i jesteśmy już na lotnisku we Wrocławiu. Lecieliśmy 40 minut. Ponad 10 razy szybciej niż wracając. Oczywiście po drodze jeszcze jakieś fotki samolotu. 
Lotnisko przypomina mi Dworzec Wschodni w Warszawie.

ryanair, boeing 737, wrocław, modlin, majówka


Droga do Schroniska.



Aby wyjazd wyszedł jak najtaniej. To postanowiliśmy zamieszkać w schronisku dla młodzieży. Na granicach Wrocławia. Pół godziny od rynku. 
Ale najpierw trzeba było wydostać się z lotniska. Początkowo plan był taki, żeby taksówką jechać z lotniska do schroniska. Ale, że byliśmy wcześniej to wyrobiliśmy się na 406 na dworzec główny. Szybki zakup biletów w biletomacie. I mała dezorientacja. Bo przez chwilę pomyśleliśmy, że przystanek na którym mamy wysiąść jest już następnym. Ale na całe szczęście jakiś pan nas uświadomił, że jesteśmy debilami i, że się mylimy. I powinniśmy jechać do końca trasy. W ogóle zabawne, że tu biletomaty mają nawet w starych poczciwych Ikarusach i Jelczach. A drugą ciekawą rzeczą odnośnie biletów jest to, że w kioskach mają automaty do drukowania biletów. Powinni coś takiego wprowadzić w Warszawie.



Dojechaliśmy do Dworca. I co z tego, skoro już ostatnia N-ka odjechała. Mogliśmy jechać 241. Ale od niego jest 15 minut drogi. A poza tym nie chcieli mnie słuchać, żeby nim jechać. Może i dobrze. Bo byśmy się pewnie pogubili jeszcze bardziej. 
Z rozpaczy poszliśmy do KFC coś zjeść. A kolega kierownik wycieczki zadzwonił po taksówkę. 
Dojazd wyszedł połowę taniej niż gdybyśmy mieli jechać z lotniska.

Jesteśmy przy bramie Lotniczych Zakładów Naukowych. Gdzie do cholery jest budynek schroniska? Chodzimy po całym terenie. Już po północy. Wszędzie jakieś samoloty i helikoptery. Myślę, czy by sobie nie wsiąść do odrzutowca. W końcu w GTA całkiem dobrze mi szło sterowanie takim. Ale nie. Szukamy dalej. 
Okazuje się, że schronisko jest ukryte na samym końcu terenu. Za jakimiś krzakami. 
Przybyliśmy. Pani "która tu nie pracuje", ale pracuje tylko mówi, że nie pracuje jest na nas zła, że tak późno. Że nie będzie miała jak nas położyć. Musiała nas rozdzielić. Po dwie osoby w innych pokojach. Koedukacyjne. No nieźle. Płacimy. Wyszło pani, że mamy razem zapłacić 480 zł. CO KURWA? Jakim cudem. Źle przeliczyła. Wyszło trzysta coś za 4 osoby. Oddałem całe swoje 300 zł na wyjazd. Płakałem jak oddawałem. Czułem się taki bezbronny, gdy byłem w obcym mieście i nie miałem w portfelu nawet grosza. Ale co tam. Jutro mi zwrócą. 

Z buta wjeżdżam...po cichutku do pokoju. A tam trzy łóżka piętrowe. Na jednym śpi jakaś niewiasta. Staramy się ogarnąć jak najciszej. I tak się obudziła. Zaraz jeszcze przyszedł jeden kolega, którego pani "która tu nie pracuje" przeniosła do nas. Będzie się jeszcze trzeba pozbyć tej niewiasty następnego dnia, aby czwarty kolega mógł do nas dołączyć.
Dwa łóżka były zajęte, ale nie było lokatorów. Wrócili dopiero o trzeciej w nocy. No ładnie. 
A w regulaminie napisane, że do 22 trzeba wrócić. Kilka punktów regulaminu się złamało. No cóż. 
Ogarnęliśmy się i zmęczeni podróżą runęliśmy na łóżka i usnęliśmy. I ze strachem czy ktoś w nocy nas nie okradnie. A bo to wiadomo? Nie spałem nigdy z obcymi ludźmi w pokoju. A nie, kłamie. Spałem na koloniach. Ale to co innego.

Zabawne, bo chciałem cały wyjazd opisać w jednym poście. Ale ten mi wyszedł taki długi, że będę musiał podzielić je na dni. Ta relacja jest trochę "Za długie, nie czytam". Ale będę miał spisane chociaż wspomnienia. I to się liczy najbardziej.
A w następnym poście relacja z dnia kolejnego. Będzie on ciekawszy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz